niedziela, 11 października 2015

Rodzinne nabożeństwo w ALMAdirze

Pamiętaj, abyś dzień święty świecił ... no to święcimy ... rodzinnym obiadem w Krainie Wagabundów, którego tabernakulum czyli kuchnia zamieniła się w Almadir odkąd za sprawką Gandalfa Łysego pojawiło się w niej naczynie do przygotowywania tajine.


Na niedzielną strawę do stołu znajdującego się na ołtarzu naszej krainy czyli w saloniku zasiedli niemal wszyscy członkowie najbliższej rodziny. Rodzinna energia ściągnęła do krainy nawet niespodziewanego gościa w osobie Papy Zielarza, który po tym jak ledwie wspiął się po schodach do krainy, zachwycił się wrotami krainy i z łezką wzruszenia w oku uściskał swoje ponad 30 letnie czekany, które lada dzień zawisną honorowo w halliku naszej świątyni, z uwagi na swoje niedostosowane do warunków pogodowych odzienie zyskał miana Papa Sherpa. Najmłodszy członek rodziny- prawnuk Mammy i Papy wraz ze swoimi rodzicami Misiami hulał w tym czasie na poprawinach wesela.

Po mszy świętej w obrządku katolickim (na którą Alma umówiła się z Mammą, by trochę wspólnie pośpiewać i Bogu Mammy za jej szczęśliwy powrót do domu z zagranicy podziękować) Mamma przyszła do naszego ołtarza niosą wino od Ulricha Bauer'a i ciasto.

Po niej przybyła Pierworodna Kiczka Wojowniczka wyznająca tego samego Boga, powracająca z wielkich niedzielnych zakupów w hipermarketach (szykując się do srogiej zimy na Brooklynie) z ciężką donicą, by latającego na balkonie naszym w wietrzne dni jak dzisiejszy wrzos uziemić.

Za nią przybyła piękna Kasandra ze swym Dobrym Narzeczonym niosąc w ręce biały wrzos oraz symboliczną miłość i słodycz dla każdego z uczestników ceremonii.

Chwilę później nastąpiło podniesienie naczynia z tajine po staromarokańsku z piekarnika i wniesienie go wraz z oszałamiającym zapachem na stół rytualny.

Po obiedzie Alma i Kika porządkowały naszą piwnicę z resztek budulca łoża w naszej zakrystii (czyli sypialni) a Papa z Mammą oglądali telewizję Trwam doceniając jakość i wysoką kulturę dyskusji jakie toczą się na jej antenie.

Pod powierzchnią ziemi, gdy siostry resztki palet przemieniały w drewno opałowe na Brooklyn,  takie oto toczyły się rozmowy:
Alma: "Kika a ty napewno możesz już dźwigać?"
Kika: "Nie!"
A: "Dalej nie możesz? poważnie? to zostaw to pudło!!!
K: "Żadna kobieta nie powinna dźwigać" 

To prawda stara jak świat, ciężarów żadna kobieta nie powinna dźwigać ... ani fizycznych, ani psychicznych. Takie jest zdanie Almy, która co miesiąc dźwiga po schodach z Almacoche do krainy 15 kg psiej karmy ;) Mina Pepe, gdy wchodzi z nią do domu rekompensuje z nawiązką cały ciężar.

Alma cieszy się dziś bardzo, że nie przyszła na świat w kręgach islamu, gdzie kobietami się pomiata, poniża je, okalecza na całe życie obrzeżając, a za próby wyzwolenie się zabija.
Nie ma w niej zgody na takie okrucieństwo wobec kogokolwiek. Na ma na to zgody także w Koranie! To człowiek, by zaspokajać swoje pierwotne instynkty potrafi najbardziej idealny system wiary wypatrzyć. O paradoksie, system, który masom ma gwarantować poczucie bezpieczeństwa we Wszechświecie i przynależności.

Jak rzekła wczoraj w rozmowie o tym jak zachowanie rodziców potrafi zaprogramować życie dziecka Mama : "Od pewnego momentu dziecko wybiera swoją ścieżkę, kierując się własnym rozumem i sercem." 

Święte słowa! 

Dziś Mamma Mia delektowała się rodzinnym czasem pod Buddą...tę ścieżkę wybrała Alma ... tam czuje dobro, spokój i bliskość Absolutu.
Pepe ze swej psiej natury definitywnie jest buddystą. Dla niego czas nie ma najmniejszego znaczenia. Jest tylko tu i teraz i doskonale wyczuwa fałszowanie.

Naszą wspólną religią jest MIŁOŚĆ, kroczymy ścieżkami cierpienia i prawdy czekając na oświecenie Cętkowanego Dalajlamy, by jak mawia zaprzyjaźniona kapłanka holistycznej doktryny body&soul- Paula, prawdy skrywane w sercu móc na co dzień wspólnie pielęgnować.

Kumari z rana przewidziała nam przyszłość świetlaną ... wg. której Alma założy Orientalną Gospodę Wegetariańską. 

Kochana Kumari, restauratorstwo pozostawiam Gandalfowi Łysemu, ja co najwyższej założę Klasztor Roztańczonych Mniszek w górach z niewielką kuchnią... otwartą na spory salon, by miejsca dla przyjaciół nie brakło. Ten którym sobie podczas Twojej Akademii Jogi i Coachingu zwizualizowałam. Tam będę medytować na tarasie, gotować różne dziwactwa w kociołku, pląsać boso po trawie i stamtąd z Dalajlamą będziemy ruszać w kolejne podróże, a Pepe będzie pilnował i zbierał pieszczoty od naszych małych buddów.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz