czwartek, 19 listopada 2015

Taniec na pożegnanie



Dziś odszedł do wieczności młody mężczyzna, który przez ponad 20 lat żył w klanie Vagabundów. Od kilku wiosen żył z dala od kobiet z klanu, ponieważ taką ścieżką powiodło go życie. Był dobrym i wrażliwym człowiekiem, niestety zwątpił w miłość do samego siebie i ludzi. Pomimo ich miłości i starań udzielenia mu pomocy jego głową zawładnęły okrutne ambicje i żądza pieniądza i odłączyły jego serce od źródła życia i zdrowia. W swojej walce o szczęście, bo kilka razy ją podejmował, gdy był jeszcze na tyle silny, jego dusza odnosiła coraz większe rany, a siła woli z dnia na dzień słabła z każdym kolejnym łykiem alkoholu. Ostatnie lata przeżył odurzony okrutną samotnością wśród ludzi, nękany kolejnymi chorobami fizycznymi, którymi przejawiała się choroba jego duszy.

Niby wszyscy jego bliscy liczyli się z tym, lecz na śmierć członka rodziny nie da się przygotować.

Almę ta wiadomość zmartwiła, później przygnębiła, powoli czuła jak poziom jej osobistej energii opada, a w pewnym momencie pikował na złamanie karku. Próbowała trzymać się jakoś w ryzach, aż ból głowy dał jej znać, że pora najwyższa ją wyłączyć i dopuścić do głosu serce, pozwolić uczuciom i emocjom płynąć i przeżywać je tu i teraz.

Pierwsza przyszła troska o siostrę, która większość swego życia kochała tego mężczyznę i walczyła o wspólne życie i ich rodzinę poświęcając siebie samą dopóki tliła się nadzieja i ostatni płomyk miłości

Drugi przyszedł smutek i żal.

Trzecie współczucie dla pozostałej części rodziny.

Kolejna przyszła złość na hipokryzję, w obliczu śmierci człowieka i łatwość formułowania najlepszych  rozwiązań oraz osądzanie. Nie potrafi tego Alma zrozumieć do końca, choć wie doskonale, że zatwardziałość w poglądach i przekonanie o własnej racji przejawia się u nich obojga astygmatyzmem.

I gdy tak szła ze mną na wzgórze, na którym stoi krzyż  - symbol cierpienia i zbawienia, które ma nadejść, by za duszę zmarłego zgodnie z jego i jego najbliższych wiarą pomodlić się za jego wieczny odpoczynek, a  po jej policzkach płynęły łzy, niebo również zaczęło łkać. Spadały na nas tysiące, miliony, miliardy maleńkich kropelek niczym aniele łzy.

...

Alma pamięta tego mężczyznę od zawsze u boku swej siostry. Pamięta dokładnie, że dawno temu uratował jej on zdrowie, a kto wie czy nie życie, gdy jako malutką dziewczynkę porwał się nurt górskiej rzeki i niósł poniewierając jej ciałko po wybetonowanym korycie. To on wtedy rzucił się w pogoń za nią i wyłowił pokiereszowanego bajtla z żywiołu. Tak miłująca ekstrema i adrenalinę Alma umilała tej parze romantyczne randki na łonie natury i nie tylko tak.

To on był pierwszym człowiekiem w żywocie Almy, który pokazał jej jak człowiek może być sobą w tańcu i jak może tańczyć z każdej komórki swojego ciała.

To on także nękany swoją chorobą obnażył przed Almą jej naturę wojowniczki, nieustraszonej obrończyni osłabionych i dręczonych. Sam mało nie przypłacił tego wtedy utratą zdrowia lub życia. Alma odchorowała to niewątpliwie, żyjąc jeszcze kilka miesięcy w poczuciu zagrożenia życia i bezpieczeństwa rodziny.

Wracając w kierunku krainy, pomimo niskich wibracji energetycznych, bardzo niskich, Alma czuła, że jej ciało dużo pamięta i potrzebuje to wyrazić i okazać wybaczenie, którego szukając dusza mogłaby pałętać się w zaświatach bez końca. Postanowiła uczynić to ostatnim tańcem złożonym w hołdzie człowiekowi.


Uporządkowała przestrzeń w krainie, oczyściła ją i przygotowała ceremonię. Odmienną nieco od tańca terapeutycznego Anny Halprin, odmienną nieco od 5 rytmów, odmienną od podróży bohatera. Choć wiele było w niej wydarzeń z życia zmarłego, oczywiście przetworzonych przez pryzmat obserwacji i przeżyć Almy, wiele było w tym odcieni różnych wibracji i emocji. Muzyka dobrała się idealnie, niemalże sama, czekała w odtwarzaczu. W krainie znalazła się jakiś tydzień temu ... ewidentnie nie za sprawą przypadku. Alma wiedziała, że jest jej potrzebna, nie wiedziała wtedy tylko, że cel jest ten konkretnie.

Tańczyła całą sobą, całym swoim ciałem, całą swą duszą, aż trudno było mi wysiedzieć na miejscu patrząc na ten taniec. Pomimo tego, że dźwięków Alma zaoszczędziła i mnie i sąsiadom, nie byłem w stanie usiedzieć. Poderwały mnie kilkanaście razy do tańca czy to energią jaką niesie sam taniec czy konkretne ruchy tancerki sam nie wiem. W każdym bądź razie z radością i ekscytacją tańczyłem z nią chwilami, gdy mi na to pozwalała, pląsałem, kulałem się i stawałem z uśmieszkiem na dwóch łapach.

Aż w końcu tak mnie poniosło, że chciałem z Almą kopulować, na co otrzymałem stosowną odmowę w zdecydowanym staccato i musiałem wrócić na swoje miejsce. Tak mi się w tym tańcu wszystko pomieszało w głowie i organizmie, przecież jestem kastratem i nigdy dotąd takich żądz nie ujawniałem, że próbowałem taniec godowy z Almą zatańczyć raz jeszcze z jeszcze bardziej dosadnym staccato spotkając się przy tym.

Gdy muzyka ucichła, Alma zdmuchnęła świecę. W tym samym momencie naszych uszu dobiegł blaszany odgłos, jakby dzwoneczek jakiś (osobliwe, bo w krainie nie wisi póki co żaden dzwonek, sznur bieszczadzkich dzwonków spoczywa w komodzie czekając na transport do nowego domostwa Borsuków), a tuż po nim wymowne trzaśniecie drzwi na klatce schodowej. Alma szeroko otworzyła drzwi balkonowe szeptając przy tym: "Żegnaj. podążaj do źródła Wiecznej Miłości. Dziękuję Ci." i wlazła pod strumień gorącej wody w łazience.









 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz